Zapewne nie spodziewał się Ugo Betti, że rzeczywistość tak – w historycznej perspektywie przecież szybko – strawestuje tytuł jego świetnej sztuki. Strawestuje i uogólni. Nieledwie przedwczorajszej nocy izraelski Kneset skażony został trądem autorytaryzmu i sam zakaził resztę filarów demokracji Izraela. W szybkim, niemal modelowym głosowaniu nocnym, ograniczono w wielu wymiarach uprawnienia kontrolne Sądu Najwyższego Izraela. Jest to tym bardziej ważkie, że tak publicystyczny jak i akademicki „komentariat” dawał wyraz w swych wypowiedziach, że niemalże wzorcowe izraelskie społeczeństwo obywatelskie, w jednolitej, zgodnej fali protestów partyjno-politycznych, jak i ulicznych, potrafiło zablokować realizację autorytarnych celów rządu premiera Netanjahu.
Nic bardziej złudnego. Starczyło kilka godzin nocnych, by okazało się, że owa „społeczna obywatelskość” jest praktycznie funta kłaków niewarta; że służy raczej jako uspokojenie sumień i zarazem wentyl bezpieczeństwa, nic wspólnego nie mając ze sprawowaniem władzy przez suwerena, jak przystałoby na Republikę. A przecież trzeba mieć w pamięci, że ów suweren naprawdę się „przyłożył” do swych obowiązków, organizując dostępne sobie zachowania i trwając na wysokim diapazonie ich realizacji przez kilka miesięcy.
Z tego, co stało się w Izraelu, widać – dla mnie przynajmniej jednoznacznie – że narzędzia polityczne używane przez społeczeństwo tzw. demokracji zachodnich, demokracji liberalno-proceduralnych, do „bycia suwerenem” są wysoce niedoskonałe. Więcej – stawiają pod znakiem zapytania nasze, pełne niejakiej ufności doktrynalnej i praktycznej, podejście do kwestii obywatelskości. Ów znak zapytania dotyczy samej istoty sprawy, czyli odpowiedzi na kwestię fundamentalną dla przyszłości demokracji i starań o nią, bądź jej restytucję: co oznacza dzisiaj polityczny status bycia obywatelem? Do tej pory dość machinalnie, by nie rzec – bezmyślnie, odklepujemy z pamięci kilka cech prawnych, z których na pierwszy plan wysuwają się różnorakie formalizmy, z miejscem urodzenia, peselem czy numerem paszportu na czele. Szczycimy się rzekomym (a niechby i faktycznym, choć mnie to ani nie przekonuje, ani nie zadowala) pogłębianiem treści tych formalizmów poprzez hasła, iż „nikt nie jest nielegalny” etc. etc. Całkowicie natomiast w samopas doktryna, jak i praktyka polityczna, pozostawiły problem sensu obywatelstwa w strukturze instytucji państwa, relacji z tymi strukturami, określającymi, co tzw. obywatel realnie może zdziałać w zakresie rozmaitych polityk publicznych jak i samej struktury państwowej. Cała, literalnie dość bogata treść doktryny, w tej materii wyraża się (upraszczam, rzecz jasna) w trywialnej tezie, że obywatel swój udział we władzy okazuje głosując co kilka lat w wyborach, przy czym nierzadko dodaje się – psycho-socjologizując problem – iż jest to tak naprawdę głosowanie nogami, a nie umysłem. No, ostatecznie – emocjami.
Jeżeli dzisiaj – na różnych forach i różnym poziomie abstrakcji czy konkretu – zastanawiamy się nad przesłankami i wyzwaniami demokracji – tak dzisiejszej, jak i przyszłych naszych wyobrażeń o tym ustroju – to musimy podjąć trud refleksji i określenia, czym jest współcześnie pojmowane obywatelstwo pojedynczego człowieka, jak i całego społeczeństwa: obywatelstwo pojmowane przez realne funkcje i warunki do ich pełnienia. Bez tego wszelkie nasze rozważania doktrynalne i praktyczne pozostaną jałowe, a autorytaryzm wobec człowieka niewyposażonego w instrumenty realizacji jego – po nowemu określonej obywatelskości – pozostanie zawsze w przewadze. A trąd w pałacu demokracji skazi i zniszczy – co już dziś widać wyraźnie – tak jednostki, jak i społeczeństwo. Przykład Izraela jest jednoznacznym markerem tej zarazy.
Bardzo dobry tekst teoretyczny. Przydało by się trochę kolorytu lokalnego.
Bardzo gorzki tekst, ale chyba, cholera, prawdziwy. W Polsce utyskujemy na bierność, brak zaangażowania obywateli. A tymczasem przykład Izraela pokazuje, że nawet najlepiej zorganizowane społeczeństwo obywatelskie nic nie znaczy w zderzeniu z autorytarną władzą. Z naszych, polskich doświadczeń widzimy, jak ważna jest nasza przynależność do UE. To dzięki naciskom Unii władza cofa się w swojej chęci niszczenia praworządności. Drugim elementem jest postawa niezłomnych sędziów, szczególnie w Sądzie Najwyższym, którzy serią wyroków rozwalili najbardziej przestępcze działania tej władzy. Otwartym pozostaje pytanie, czy szary obywatel ma jakikolwiek sposób na obronę przed autorytaryzmem, poza kartką wyborczą?